Od pewnego czasu zastanawiam się, czy warto walczyć z językiem internetowym, bo chyba można już tak to zjawisko nazwać. Totalna ekonomizacja, skrótowce, skróty, brak znaków diakrytycznych i interpunkcyjnych. Dodatkowo, zamiast słów, emotikony. Czy powinniśmy to zwalczać? Czy zostawić, żeby, drogą naturalną, się rozwijało?
Wydaje mi się przede wszystkim, że owa walka nie ma sensu. I tak nie pomoże, a na zasadzie zakazanego owocu będzie rozwijać się jeszcze intensywniej. Zawsze będziemy mieć do czynienia z ludźmi, którzy i tak będą się wyłamywać. Co prawda, średnia wieku takich ludzi wynosi 15, 16 lat, ale koniecznie musimy wziąć pod uwagę to, jak liczne grono internautów stanowi ta grupa wiekowa.
Jestem zdania, że każda naturalna forma rozwijania się języka jest w porządku. A innej, niż naturalna nie możemy się tutaj doszukiwać. Uważam jednak, że czasem pewne odmiany języka internetowego, bo chyba mogę to tak nazwać, przechodzą wszelkie pojęcie. I mowa tutaj o zabawach językowych takich jak: „koffam Ciem”, „jush”, czy „s4r1o”. Niestety, ale z taką paplaniną nie pogodzę się nigdy. A co gorsza, z celowymi błędami ortograficznymi.
Moim zdaniem – zdecydowanie warto – wśród ludzi, którzy nas otaczają. Zauważyłem, że podczas dyskusji w internecie, jeśli pisze się w sposób normalny, to odbiorca podświadomie traktuje nas i nasze zdanie poważniej.
Z emotikonami jest już ciężej. Podczas rozmowy w sieci często odbiorcy trudno jest odgadnąć to drugie, niedosłowne przesłanie. Jedna emotka rozwiąże problem i jeszcze wskaże w jakim stanie emocjonalnym jest rozmówca. Z emotikonami dlatego osobiście walczyć nie zamierzam 🙂
Mam z tego powodu jeden problem, błahy w sumie – stawiać kropkę pomiędzy ostatnią literą w zdaniu, a emotką?
PS. Wybacz, że tak wykopuję stare tematy, ale niedawno się o Twoim blogu dowiedziałem i czytam wszystko od początku 🙂
nie ma problemu 😉
odkopuj ile chcesz 😉
Jak wyżej: Wybacz, że tak wykopuję stare tematy, ale niedawno się o Twoim blogu dowiedziałem i czytam wszystko od początku
W środku tekstu jest takie słowo: „Coprawda”… 😉
Brak polskich literek to problem zanikający. Kiedyś na IRC za polskie literki osobiście wywalałam „lamerów”, bo korzystałam z platformy Mac i zamiast liter widziałam „krzaki”. Dziś ten problem zaniknął, jedynie problem mają osoby mieszkające za granicą, bo nie każdy potrafi doinstalować sobie polską klawiaturę.
Cudownie tu trafić 🙂 Szukam materiałów do pracy na ten temat.
Do usług 😉
Problem braku polskich znaków istnieje i wciąż się pogłębia. Tak jak wszystkie inne aspekty internetowego slangu. W sieci nie ma poprawnej polszczyzny. I cóż z tego? Wszyscy korzystamy z Internetu, który jest elastyczny. Dlatego poloniści też muszą być elastyczni, bo ów język żyje własnym życiem. My to jedynie obserwujemy i uczestniczymy w tej ewolucji… lub nie. Jednakże z całą pewnością jej nie zatrzymamy.
Nie umiem pogodzić się z językiem „internetowym”. Nazywam to niechlujstwem. Są potrzebne i skróty, i emotikony. Ale gdy jest to nadużywane, to rozrasta się, jak zaraza. I przyzwalając, zachęcamy młodzież i dzieci do brnięcia w te zaniedbania. Uważam podobnie, jak wyżej piszący pan Marcin G, że gdy ja piszę poprawnie, to odbiorca- choćby podświadomie traktuje mnie lub temat poważniej, a mam też nadzieję, że czegoś się nauczy. Ubolewamy nad nowomową internetową. A temat jest wszędobylski. Na przykład w telewizji i w ogóle wszędzie widzi się i słyszy niewybaczalne błędy, chyba już- o zgrozo uznane za normalną, poprawną polszczyznę, choćby „jakiś” i „także”, zamiast „jakichś i „tak że” (choć wiadomo, że i te pierwsze wyrażenia są prawidłowe, ale w odpowiedniej odmianie). I to profesorowie, lekarze, księża- potrafią tak mówić, jak powyżej wymieniłam.Czy państwa nie przeraża to wszystko? Mnie przeraża.